Bosko

0
2162

1.

Bosko się robi, kiedy szyby zdobi grudniowy szron, Kraków błyszczy świątecznymi girlandami, a zadymione i zaparowane twarze marzną przed Bunkrem Sztuki. Emocje powoli opadają, kurz sceniczny również i choć zima wciąż trwa, czas na małe trzeźwe festiwalowe podsumowanie. Przez dziesięć intensywnych dni 9. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Boska Komedia rzeczywiście zostaliśmy przeprowadzeni przez wszystkie kręgi piekieł. Wśród dwudziestu dziewięciu spektakli ujętych według trzech kategorii znalazły się bowiem prawdziwe perły, ale też tanie plastikowe fałszywki odstraszające jakością pomysłu i wykonania.

 

2.

Tegoroczna edycja była jednak pod wieloma względami wyjątkowa. Przede wszystkim została zdominowana przez twórców młodego pokolenia, którzy po raz pierwszy mogli zaprezentować swoją pracę w ramach nowego konkursu Paradiso. Ich spektakle niejednokrotnie budziły więcej emocji i ożywionych dyskusji niż te konkurujące z sobą w głównym konkursie Inferno. Konkursowe jury dostrzegło „nową jakość wyrazu obecną w polskim teatrze”, która wyraża się w „zdolności budowania społeczności i porzuceniu idei znanej całemu światu jako wielki polski teatr”[1]. Dużą rolę odegrał tu odmieniony sposób prowadzenia narracji operujący w rozmowie z widzem umuzycznioną cielesnością. Tak działał właśnie wyróżniony główną nagrodą wałbrzyski projekt Magdy Szpecht Schubert. Romantyczna kompozycja na dwunastu wykonawców i kwartet smyczkowy, pełna melancholii opowieść o samotnym cierpieniu człowieka oraz doświadczeniu bezwolności w przemijaniu. Biografia twórcy opowiedziana nie tylko słowami, jego kompozycjami, lecz przede wszystkim niedoskonałym ludzkim ciałem. Do projektu zaangażowano performerów z różnym doświadczeniem scenicznym i kondycją fizyczną – zawodowych aktorów, amatorów z uniwersytetu trzeciego wieku i muzyków. Mimo ograniczeń Pawłowi Sakowiczowi udało się stworzyć choreografię niezwykle demokratyczną w swojej strukturze, w której każdy z wykonawców mógł na równych prawach wypowiedzieć się swoją cielesnością – poziom skomplikowania układu nie obnażał ewentualnych dysproporcji kondycyjnych występujących spowodowanych wiekiem czy stanem zdrowia. Proste, geometryzujące ruchy z dozą, jak odkreśliło jury, pewnej nieporadności w nużącej monotonii potęgowały uczucie uwikłania w śmiertelną machinę życia.

Temat biografii i śmierci kompozytora stanowił również punkt wyjścia dla innego paradisowego spektaklu, dla Holzwege w reżyserii Katarzyny Kalwat według tekstu Maty Sokołowskiej. Skupia się on na postaci Tomasza Sikorskiego (w spektaklu gra go Tomasz Tyndyk), wciąż jeszcze niedocenianego przedstawiciela minimalizmu i egzystencjalisty. Twórcy próbują odpowiedzieć na pytanie, jakim człowiekiem był Sikorski, usiłują zrekonstruować ostatnie chwile jego życia. Szukają po omacku, sami nie wiedząc czego, jakby próbowali odnaleźć znaną z zasłyszenia drogę w lesie. Zachowanie w obliczu śmierci ma stać się wytrychem do poznania prawdy o Tomaszu. Tylko że prawda nie istnieje, a w każdym razie nam nie jest ona dostępna. Nie będzie żadnych puent i wniosków, bo wszystko rozproszone jest w samotności dźwięków. I tylko te dźwięki są echem człowieka. Zygmunt Krauze, grając na fortepianie jedną z kompozycji swojego zmarłego przyjaciela, dokonuje swego rodzaju nekroperfomansu; mając jego właściwe szczątki – muzykę – chce go ożywić.

Ożywianie przez muzykę, choć innego typu, pojawia się w Cynkowych chłopcach debiutującego tym spektaklem Jakuba Skrzywanka. Reżyser, wykorzystując bohaterski mit wojenny utrwalony w piosenkach, stara się przy pomocy ironii i groteski przywrócić, przypomnieć emocjonalno-zmysłową pamięć wojny. Tym samym przedstawienie według reportażu Swietłany Aleksijewicz staje się świadomym, pozbawionym patosu czy histerycznego tragizmu manifestem pacyfizmu i ostrzeżeniem.

 

3.

W głównym konkursie Inferno dobrze zaprezentowały się krakowskie teatry. Najlepszym aktorem tej edycji Boskiej Komedii został Juliusz Chrząstowski za rewelacyjną rolę Stockmanna we Wrogu ludu według dramatu Henrika Ibsena – wobec jego improwizowanego monologu poruszającego istotne obecnie problemy, kwestię dużego zanieczyszczenia powietrza czy kryzys uchodźczy, nie można pozostać obojętnym.

Nagroda za rolę drugoplanową również powędrowała do Starego Teatru. Otrzymał ją Jan Peszek za rolę w Podopiecznych zrealizowanych według tekstu Elfriede Jelinek. W reżyserowanym przez Pawła Miśkiewicza przedstawieniu doceniono także scenografię Barbary Hanickiej. Ważniejszy od tych dwóch, zasłużonych oczywiście, nagród wydaje mi się jednak sam temat spektaklu.

Jelinek pisze Podopiecznych, występując przeciw niegodnemu traktowaniu uchodźców przybywających do Austrii w poszukiwaniu azylu. Miśkiewicz za Jelinek rzuca europejskiemu społeczeństwu rękawicę i wzywa do zmierzenia się z samym sobą – przedstawicielem nieco ksenofobicznej, skostniałej cywilizacji Zachodu – według niektórych na progu wojny.

Podopiecznych Miśkiewicza szukający, niczym mityczne Danaidy, schronienia chór uchodźców funkcjonuje jako jeden wielki, wycieńczony organizm zanoszący się raz po raz błagalnym jękiem. Przeszywające „pliiissss…” – wraca jak refren między kwestiami. Czy jednak tak jak w dramacie Ajschylosa zarówno zaoferowanie im pomocy, jak i jej odmowa będzie mieć negatywne konsekwencje? Na to pytanie twórcy starają się nie odpowiadać, choć właściwie widać, że mimo próby zachowania otwartej formuły, chęci bycia głosem w dyskusji, która wciąż się toczy, autorzy mają określone poglądy i na zasadzie „kopiuj – wklej” chcą je wszczepić widowni. Czasem niestety formuła przedstawienia ociera się o dzieło z tezą bez opracowanej pod kątem formalnym i treściowym linii argumentów, co powoduje, że autorom przedstawienia trudno poruszyć i przekonać swoich oponentów. Co więcej, nawet osoby myślące podobnie są zmęczone narracją spektaklu i czują się zniechęcone. Miśkiewicz sprytnie operuje grupą aktorów, czy jednak potrafi porwać tłumy?

Ciekawy, a może nawet paradoksalnie ciekawszy od samego spektaklu, jest tekst Georges’a Pereca Ellis Island opublikowany w programie przedstawienia. Ustanawia zupełnie inną perspektywę odbiorczą i przypomina, że jeszcze nie tak dawno przecież to Europejczycy byli tymi, którzy masowo z różnych powodów opuszczali swoje domy. Emigrowali do nowej ziemi obiecanej, do Stanów Zjednoczonych. Perec opisuje proces przechodzenia przez kontrole na Ellis Island, „wyspę łez”, będącej się świadkiem wielu tragicznych historii, ale też początkiem niezliczonej ilości tych pięknych. Tak jak doświadczenia emigracyjne stały się „nieusuwalnym śladem (..) historii, czymś, co jest częścią (…) zbiorowej pamięci i co ukształtowało bardzo głęboko (…) świadomość (…)”, tak i wyspa wkodowała się w świadomość przyjeżdżających. Przez Ellis przewinęły się miliony osób. Według danych wskazanych przez autora w ciągu trzydziestu lat było to aż szesnaście milionów – „szesnaście milionów indywidualnych historii (…) tych kobiet i tych dzieci wygnanych z ziemi ojczystej przez głód i nędzę, prześladowania polityczne, rasowe lub religijne”. Nie chodzi tu jednak o wzruszenie, nagłe uniesienia, ale o zrozumienie.

 

4.

Nie sposób nie wspomnieć jeszcze o Agnieszce Kwietniewskiej, totalnej i pięknej bestii scenicznej, porywającej widza swoją energią, bezkonkurencyjnej w kategorii „Najlepsza rola żeńska”. Wykreowana przez nią postać Bruscona tworzy tak naprawdę spektakl. Komediant w reżyserii Agnieszki Olsten to Kwietniewska. Aktorka, grając ekscentrycznego, „bardzo awangardowego twórcę”, zmienia się niczym kameleon, przeskakuje i balansuje między różnymi rejestrami. Widownia zostaje przez nią wciągnięta w szalony wir spektaklu. Kwietniewska nie boi się bliskich interakcji z publicznością i umiejętnie wytrąca widza z bezpiecznej pozycji patrzącego, który przestaje być osobą prywatną, a staje się częścią, pożywką dla performance’u artystycznego ego.

 

5.

Boską Komedię wygrał natomiast wyprodukowany przez Łaźnię Nową spektakl wyreżyserowany przez Michała Borczucha Wszystko o mojej matce na podstawie wspomnień reżysera Michała Borczucha i aktora Krzysztofa Zarzeckiego. Niesamowite wydarzenie teatralne z zupełnie nieteatralnego, intymnego porządku emocjonalnego. Po takim spektaklu bicie braw wydaje się niewłaściwe i najzwyczajniej w świecie głupie. Sztuczne, konwencjonalne teatralne wyrażenie aprobaty. Po takim doświadczeniu chce się po prostu podejść do twórców i szepnąć po cichu do ucha pełne wzruszenia: „dziękuję…”.

 

PS I na koniec ogromna prośba do organizatorów: niech spektakle grane raz nie pokrywają się wzajemnie, a te bardzo kameralne z widownią na około 50 osób niech będą w miarę możliwości pokazywane więcej niż dwa razy…


 

9. Międzynarodowy Festiwal Teatralny Boska Komedia odbył się w grudniu 2016 r. w Krakowie.  

 

 

Przypisy:

[1] https://www.boskakomedia.pl/news/werdykt9 (dostęp: 28.12.2016).

 

 

Dodaj odpowiedź